Strasznie (Wiem, wiem, podobno nie używa się tego słowa w takim kontekście, ale ja niestety strasznie lubię słowo „strasznie”, więc najlepiej jak od początku do niego się przyzwyczaisz, bo będąc na tej stronie, natkniesz się na nie jeszcze jakieś osiem milionów razy) się cieszę, że przygnało Cię na tę stronę. Znacznie fajniej byłoby spotkać się z Tobą osobiście (co, mam nadzieję, kiedyś się nam przydarzy), ale póki co pozwól, że choć w kilku słowach się przedstawię. Jestem dominikaninem, czyli zakonnikiem należącym do Zakonu Kaznodziejów (Ordo Praedicatorum – więcej o zakonie kaznodziejów przeczytasz w zakładce “o zakonie”), który jest częścią Kościoła Katolickiego. Wiekiem przekroczyłem już czterdziestkę i mam wrażenie, że wszystko, co najlepsze dopiero przede mną. Do braci dominikanów dołączyłem dwadzieścia lat temu, a od kilku lat prowadzę życie wędrownego kaznodziei. W praktyce oznacza to, że choć jestem przypisany do klasztoru dominikanów w Łodzi, to moim domem jest każde miejsce, w którym się akurat znajduję, czyli średnio co trzy dni inny, kolejny i często zupełnie nowy kawałek świata.
Teraz chyba najważniejsze. Dewizą mojego życia jest stare dominikańskie powiedzenie: